piątek, 22 marca 2013

Placebo i inne cuda...

Przeciwnicy bioenergoterapii lub sceptycy, lubią posługiwać się tezą, że oddziaływanie jej ma podobny skutek jak placebo. Oddychają wtedy z ulgą, że jest to wytłumaczalne (mniej więcej), rzecz dzieje się w mózgu, więc czasami po prostu może zadziałać. Śmiem twierdzić, że jednak to nie to samo. Wystarczy prosty test. Skuteczność zabiegu bioenergoterapii wobec dzieci, osób nieprzytomnych, czy z którymi jest utrudniony kontakt.
Jak ci od "szkiełka i oka" zechcą to wytłumaczyć?
Tak mi przyszło do głowy, bo sporo osób zwróciło się ostatnio do mnie z problemem związanym z rotawirusem, który wyczerpuje ich dzieci. Po zabiegach bioenergoterapii (w dodatku na odległość!) przebieg jest dużo łagodniejszy. Można uniknąć nawet wyczerpujących wymiotów. Nie jest to czarodziejskie zaklęcie, które przemienia w jednej chwili chore, wycieńczone dziecko w okaz zdrowia, ale ulga jest zauważalna. Jak to można wytłumaczyć? Lekarze twierdzą, że czasami tak się dzieje... Czasami może warto działać razem?